środa, 23 marca 2016

Wiosna przyszła!!


Czy to czuć czy nie, to już inna sprawa- ale jest. :)
Z tej okazji mamy całą galerię bocianich prac ;)
Ogólnie, to niech bociany naszą chałupę omijają szerokim łukiem- i tak u nas gwarno, głośno i chaos panuje. Ale papierowe, "wacikowe" i harmonijkowe- takie nas nie przerażają.
To lecimy z bocianami:
1) bocian robiony z chłopakami rok temu; nie mam dokumentacji z procesu tworzenia- tylko efekt końcowy. Ale wszystko chyba widać- ptaki zrobione z płatków kosmetycznych do demakijażu, podmalowane gdzieniegdzie na czarno. Dzioby doklejone są z czerwonego papieru, a gniazdo zrobione ze zwiniętej bibuły. Tak to wygląda:


2) bocian 3D :)
Zmajstrowany z papierowego talerzyka, długiej rolki po papierze i kolorowego papieru. Talerzyk trzeba złożyć na pół, dokleić do rolki aby bocian stał (na rolce rysujemy wcześniej czerwonym kolorem zarys jego chudych nóżek). Doklejamy szyję (u nas sklejona z dwóch kartek- nie do końca, by móc dokleić do talerzyka z obydwóch stron). Jeszcze zabiegi estetyczne (ogon, oko, doklejenie dzioba) i bociek stoi.


3) siedzący bociek
bardzo łatwy do zrobienia. Miłosz najpierw narysował na białej kartce i wyciął kształt bociana, a potem przykleił go do kolorowego tła. Fakt, że przeciął szyję na pół, ale przy klejeniu udało się to jakoś ukryć. Zrobił harmonijkę z wyciętych przez mnie nóg, dokleiliśmy je  oraz dziób i bocian jak żywy. :) I nawet klekocze :))))


Wiadomo- jedna jaskółka wiosny nie czyni; dlatego u nas są dwie :)
Tak naprawdę są dwie, bo każdy synuś chciał mieć swoją. Wystarczy wyciąć je z czarnego papieru (z kartki złożonej na pół). Przyznaję, zrobiłam to sama, bo z wycięciem kształtu z podwójnego brystolu Miłosz miałby problem. Dokleiliśmy za to wspólnie białe brzuszki i... za chwilę jaskółki latały po pokoju. Uratowałam im jednak życie i przymocowałam do lampy w pokoju chłopaków, z czego są (oni) bardzo szczęśliwi.
Aha, szablon do pobrania TU

 
Ale, żeby nie było- kwiaty też mamy. Przebiśniegi pokazywałam już  TU.
Dla przypomnienia, wyglądały tak:


I jeszcze anturium robiliśmy. To średnio typowo wiosenny kwiat, ale jak już zrobiliśmy, to pokażę. W tej pracy towarzyszył nam też Błazio. To znaczy on uczestniczy zawsze, tylko z reguły tworzy jakieś własne, bliżej nieokreślone dzieło. Ale tym razem kleił kwiaty z nami. Bo to też i nietrudne. Wystarczy obciąć końcówki z patyczków do uszu, pomalować je na żółto i dokleić do zielonych słomek. Później już tylko dokleić odpowiednio płatki do demakijażu, listki i gotowe. :)



To na razie tyle z wiosennej twórczości. Ale wiosna dopiero się zaczęła!!! :))))))))) Będzie więcej!


niedziela, 13 marca 2016

Wielkanocne inspiracje

Święta tuż tuż; my w tym temacie ostro już działaliśmy.
W ruch poszły nawet rękawice i skarpety, ale wszystko po kolei.
Poniżej prezentujemy z chłopakami ozdoby wielkanocne, jakie wykonaliśmy własnoręcznie- w niektórych pomagał też nasz najmłodszy "zajączek".  :)

I na pierwszy ogień idzie zajączek właśnie. Powstał z pociętej rolki  po papierze toaletowym. Krążkom (1-1,5 cm) trzeba nadać odpowiedni kształt i w odpowiednim miejscu je z sobą skleić.
Do tego oczka, nosek z koralika i gotowe.

Kolejne zajączki powstały ze... skarpetek. Trzeba taką skarpetę wypchać watą, związać w konkretnym miejscu sznureczkiem, a na uszy- rozciąć ją tu, gdzie ściągacz i skleić.
Dobrze widać to na przykład TU.
Nam wyszły takie zajączki. Jeden ma dodatki doklejone w filcu, a drugi oczka gotowce, a nosek z wąsami namalowane na kartce przez Miłosza, wycięte i doklejone. Ale każdy może zrobić tak, jak mu się najbardziej podoba.


Czas na kurkę. Kurka powstała z rękawicy gumowej- nadmuchanej i związanej tak, by powietrze nie uchodziło (przyznam, że to nie było łatwe; po pierwszej próbie kurka wyglądała po chwili, jakby przebiegła pustynię). Ale udało się.

Teraz można puścić wodze fantazji. Miłosz wyciął kurce dziób, grzebień, ten dzyndzelek pod dziobem i skrzydło. Dokleiliśmy to wszystko do kurki razem z oczkami i okleiliśmy ją piórkami.
Na koniec musiałam jednak nieco przemieścić dziób, bo młody dokleił za nisko (fotka nr 4) i kurka wyglądała dość ko(s)micznie.

Ale po małej "korekcie" jest chyba całkiem ok.
Teraz rodzina baranków. Pierwszy powstał z papierowego krążka (z nóżkami) owiniętego włóczką. Głowa baranka jest wycięta osobno (na fotce wygląda, jakby była razem). Owijamy, owijamy, owijamy i gotowe. Wystarczy dokleić głowę i jest.   :)

Kolejne dwa baranki to efekt prac z ubiegłego roku (dlatego nie ma zdjęć z procesu produkcyjnego). Do owalnego kawałka tekturki doklejamy końcówki odcięte od patyczków do uszu. Doklejamy głowę, ozdabiamy i stawiamy na nogach z klamerek.

Trzeci sposób na baranki najbardziej podobał się chłopakom. Czemu? No cóż- wiadomo- za sprawą popcornu, z którego powstaje "barania wełna". Ale po kolei- głowa standardowo papierowa (malujemy,a w międzyczasie zajadamy popcorn). Obcinamy trochę rolkę po papierze toaletowym i oklejamy ją popcornem (cały czas zajadamy). Doklejamy głowę, a jeśli popcorn został- jemy!!!


Nic dziwnego, że dzieci zadowolone. Baranki beeeee-z problemu pomoże zrobić trzylatek (używałam kleju na gorąco, więc jego praca polegała po prostu na doklejaniu popcornu w odpowiednim miejscu). I przy okazji podjadł.

A na koniec jeszcze tylko jaja, jakie objedzony popcornem młodziak zaniósł do przedszkola. :)
Też wszystko "tymi ręcyma" zrobione. Fakt, że głównie moimi, ale tło jaja po prawej sam wysmarował palcami.

Smacznego i Wesołych Świąt :)




poniedziałek, 7 marca 2016

Książki budzące ciekawość świata

Wiadomo- najlepiej ciekawość świata budzą same podróże- choćby najbliższe.
Nie trzeba jechać na egzotyczną plażę- wystarczy wypad do lasu, na spacer w góry, przejażdżka rowerem po okolicy. Osobiście uważam, że idealne jest campingowanie i spanie w namiocie, połączone w rowerowym odkrywaniem uroków danego terenu.
Ale wiadomo- nie każdy lubi. Tak czy inaczej- rowerem, limuzyną, czołgiem czy piechotą- najważniejsze, by się ruszyć z domu.
Kiedy jednak z różnych przyczyn w nim zostajemy, możemy ciekawość świata "podkręcać" książkami. Mamy ich w domu kilka, bardzo je całą rodziną lubimy, więc postanowiłam się nimi podzielić.

Pierwsza pozycja to "Z piaskownicy w świat".
Bardzo fajnie się ją czyta, także z pomocą dzieci, ponieważ tekst uzupełniany jest rysunkami.
Poza wirtualnymi podróżami Natalki, Jasia i Krzysia, możemy cieszyć się w książce fajnymi ilustracjami. Nam najbardziej podoba się fakt, że czytając o takiej "podróży" (a jest ich 28), poznajemy charakterystyczne budowle danego kraju, zwierzęta jakie można tam spotkać, typowe potrawy, elementy strojów. A to zostaje w pamięci chłopaków na długo.


Kolejna książka warta polecenia to "Wędrówki po polskich regionach". To taki dziecięcy przewodnik turystyczny, który zawiera zdjęcia i opisy różnych atrakcji danego regionu, a także legendy i opowiastki jego dotyczące.


Choć nie wszystkie historie są potwierdzone (jak ta, że morze jest słone za sprawą czarodziejskiego młynka do soli, którego nie udało się zatrzymać i zasolił Bałtyk), budzą ciekawość dzieci i chęć by dane miejsce zobaczyć, zwiedzić, przeżyć.


Fajnym sposobem na podawanie treści uczących dzieci innych krajów, są malowanki o takiej tematyce. W tej pokazanej poniżej mamy dodatkowo labirynty, odnajdywanie różnic, łączenie kropek. Wszystko "w 86 stron dookoła świata."

Chłopaki (chyba nawet młodszy- trzyletni bardziej) lubią "Mój pierwszy atlas świata" i "Mój pierwszy atlas Polski". Fajne wydanie, sztywne kartki, piękne ilustracje zapadające w pamięć.


W atlasie Polski nie dość, że zachowany jest podział na regiony, to każdy z nich ma odsłonę "historyczną" i "przyrodniczą". Ta pierwsza umieszcza terytorialnie budowle, ludowe stroje, regionalne potrawy.  Druga- zwierzęta i rośliny.
Super, jeśli odnajdziemy znane nam miejsca. Miło nam było zobaczyć na mapie Zgorzelec, a chłopaki bez problemu rozpoznali "naszą" Śnieżkę, przypomnieli też sobie kamieniczki z jeleniogórskiego rynku.

Każdy rejon jest opisany, a jego symbole (budowle, stroje, potrawy, zwierzęta) są z boku strony nazwane i można bawić się w odszukiwanie ich na mapie.


Atlas świata jest wydany dokładnie na tej samej zasadzie, tylko- oczywiście- opisane są kontynenty z typowymi sobie "atrybutami". Dzięki temu dzieci dowiadują się co to jest Wielki Mur Chiński, jak wygląda Kreml czy holenderskie wiatraki.

Autorki następnej pozycji przedstawiać nikomu chyba nie trzeba. Martyna Wojciechowska napisała książkę pt. "Dzieciaki świata". To podróż przez różne, egzotyczne kraje, dzięki którym dzieci mają okazję dowiedzieć się  jak ich rówieśnicy w innych krajach spędzają czas wolny, co jedzą, czy się uczą, jakie ubrania noszą.


Kolejną książeczką, o której warto opowiedzieć, jest "Kicia Kocia w Afryce".

Kicię Kocię chłopaki kochają od dawna  (różne części: jako policjantkę, Kocię chorą, na traktorze, podczas burzy, na placu zabaw), ale taką wersję spotkaliśmy pierwszy raz. Tym razem dzieci uczestniczą w przygodach kotki nie tylko przez czytanie jej historii, ale także stając się współautorami ilustracji.
Rysują kolejne zwierzęta wg własnej fantazji lub łącząc kropki, dowiadują się także ciekawostek o afrykańskich zwierzakach. To naprawdę świetna zabawa!


Dobrze można się także bawić  uzupełniając książkę pt. "Gryzmoły bazgroły", gdzie na kolejnych stronach trzeba dorysowywać, ozdabiać, kolorować, uzupełniać elementy kart. Tematyka w większości odsłon także pozwalająca poznać różne części świata.
To akurat nasz świeży nabytek, dlatego  strony nie są jeszcze uzupełnione, ale Miłosz aż rwie się do "bazgrolenia".


Polecam szczerze wszystkie wymienione wyżej publikacje.
To książki, które mamy w domu i które lubimy. Oczywiście jest całe mnóstwo innych tytułów- ciekawych, wzmagających zainteresowanie innymi krajami. Mam nadzieję, że prędzej czy później  do nich także dotrzemy!

piątek, 4 marca 2016

W marcu jak w garncu

Marzec "gotuje" ze sobą zimę i wiosnę.
Dziś na przykład jest wiosennie, a jeszcze dwa dni temu rzucaliśmy się kulkami na spacerze...
Myślę (mam nadzieję), że jest to ostatnia chwila na pokazanie zimowych zabaw plastycznych.
No- chyba, że dziecko zapragnie mieć śnieg w czerwcu- wtedy mama supermanka potrzebuje kilku minut i jest!! (choć przy obecnych cudactwach pogodowych może spaść prawdziwy...)
Tak czy inaczej, w momencie braku śniegu w zimie, zrobiliśmy sobie własny.

Domowy śnieg 
 
W tym celu musimy użyć mąki ziemniaczanej i pozbyć się z łazienki balsamu do ciała.
Mieszamy te dwa składniki- oczywiście na oko; im więcej mąki tym bardziej sucha masa- trzeba wyczuć moment kiedy będzie odpowiednia do zabawy.
Nie jest ona idealna jak plastelina, jest bardziej "miękka", ale daje radę :)
Miłosz zmajstrował bałwany, a z resztki, która została, zmajstrował krokodyla.
Tak to wyglądało:


Domowe przebiśniegi

Czując jednak promienie słońca na czubkach nosów, natchnęło nas na kwiaty.
A co wygląda spod śniegu? Przebiśniegi!
Mamy je w domu! Sami zrobiliśmy.
Z drucików kreatywnych, plasteliny i pestek dyni.
Są tak łatwe, że  w ich tworzeniu od początku do końca uczestniczył trzylatek (który w większości naszych zmagań bierze udział tylko po (łatwiejszej) części).


W drucik wkłuwamy kulkę z zielonej plasteliny, a później wbijamy w nią dookoła po 3-4 pestki z dyni. Jak widać, także w tym działaniu Błażej daje radę. Pomaga sobie językiem, bo jak wiadomo to dodaje mocy- i pracuje z zacięciem.


Teraz pozostaje już tylko umieszczenie zgiętego drucika "na podłożu". Nam posłużyła do tego blaszana pokrywka wylepiona plasteliną tak, żeby druciki się trzymały. Z bibułki wycięłam jeszcze tylko paseczki maskujące i gotowe. :)
My już czujemy wiosnę. Zimo zmykaj, jak będziemy chcieli śnieg, to go sobie zrobimy! :)